Facebook. Społeczeństwo utopijne czy destrukcyjne?

Ostatnia aktualizacja 4 sierpnia 2020

Cyberprzestrzeń porównywana bywa do Ameryki. Miejsce wolne, w którym możliwa jest projekcja marzeń, idealizmu i niezadowolenia. Czy utopijna wizja samoregulującej się społeczności może dotyczyć również Facebooka?

W internecie dominuje metaforyka morska. Surfujemy po sieci albo łowimy linki. W kontekście Facebooka często pojawia się metafora państwa. Można śmiało powiedzieć, że to nawet największe państwo w wirtualnej przestrzeni.

Pierwsze państwa-miasta zawiązywały się w starożytności i określane były mianem polis. Polis stanowiło jednolitą jednostkę gospodarczą i polityczną, a przede wszystkim było wspólnotą obywatelską.

Starożytny Facebook

Starożytne państwa – zarówno w Grecji jak i w Rzymie – były podzielone na obszary, które usprawniały ich funkcjonowanie. Centrum życia publicznego w starożytnej Grecji stanowiła agora, a jej rzymskim odpowiednikiem było forum.

Życie kulturalne toczyło się w teatrach, a czas wolny spędzano na pielęgnowaniu życia towarzyskiego. W Grecji odbywały się uczty zwane sympozjami, a Rzymianie udawali się do starożytnych łaźni publicznych – term.

A gdyby Facebook był prawdziwym państwem? Czy byłby utopią i wymarzonym miejscem do życia? Państwem, w ktorym rósłby Kapitał społeczny, czy raczej stanowi on społeczność destrukcyjną, w której zanurzeni użytkownicy marnują czas na cyberbumelanctwo?

Przystanek pierwszy: Termy

Wycieczkę po Facebooku rozpoczynamy od term. Współczesnej łaźni, gdzie ludzie mogą się komunikować, spotykać, dyskutować i… podglądać. Zobaczmy w jaki sposób mieszkańcy Facebooka ze sobą rozmawiają, a przede wszystkim po co.

Użytkownicy Facebooka, mimo iż jest to komunikacja zapośredniczona przez maszynę, osiągają swoje cele komunikacyjne. Problemem pozostaje kontekst. Otóż w tak dużej społeczności siłą rzeczy występuje różnica między statusem nadawcy, a statusem odbiorcy. Tak zwana proporcja statusu. Przyjmuje się, że im wyższy jest status odbiorcy, na przykład osoba starsza, a na dodatek jest to nasz szef, tym bardziej formalna powinna być wiadomość. Mieszkańcy Facebooka nic sobie z tego nie robią. Zdjęcia z zakrapianej imprezy, namiętnych pocałunków, czy w negliżu,  lądują na tablicy i nikt się nie przejmuje tym, że wśród znajomych jest szef, nauczyciel, czy jakikolwiek nasz „guru“. Wrażliwość medialna, czyli umiejętne dobieranie medium do komunikacji, kuleje w tym społeczeństwie. Tutaj panuje wolność i swoboda…

Kenneth J. Gergen, w kapitalnej zresztą książce „Nasycone Ja. Dylematy tożsamości w życiu współczesnym“, opisuje występowanie tego zjawiska w firmach. Kiedy komunikujemy się mailowo, mamy większą śmiałość do kwestionowania poleceń przełożonych. Granice między tym co prywatne, a tym co służbowe zanikają.

Po co ten Facebook?

Mikołaj Piskorski, profesor socjologii na Harvardzie, dzieli użytkowników Facebooka na dwie grupy: spotkania i przyjaciele. Ci pierwsi korzystają z serwisu, żeby poznać nowe osoby, a ci drudzy, by utrzymywać stały kontakt ze znajomymi i ich podglądać.

Piskorski badając użytkowników Facebooka doszedł do wniosku, że podstawową „niesprawność społeczną“ jaką eliminuje  serwis jest podglądanie.

Kiedy pozostajemy w związku, kiepsko byłoby powiedzieć parnterowi „wiesz, ja cię bardzo kocham, ale jeszcze się rozejrzę dookoła“. Dzięki Facebookowi nie musimy nic mówić, a rozglądać się możemy do woli.

Obecni, by uniknąć wykluczenia

Powiedzenie „jeśli nie ma cię w Google, to nie istniejesz“ z czasem przeniosło się na Facebooka. Dla jednych jest to centrum spotkań, inni mówią, że Facebook to „internet w internecie“.

Jaron Lanier, amerykański futurolog, uważa, że dynamika internetowych społeczności warunkuje to, że w końcu trzeba się przyłączyć, żeby samemu nie stać się ofiarą.

Zdarzało się Wam usuwać znajomych? Znowu przyjmować i znowu usuwać? I tak jeszcze kilka razy… Zdaniem Laniera „model Facebooka może mieć wielki wpływ, wyznaczając, kto jest przyjacielem i o co w życiu chodzi”.

Obecność na Facebooku to nie tylko konieczność, ale także ucieczka przed wykluczeniem. Niewidzialna klatka, o której pisał Howard Rheingold. Zwyczajna iluzja. Pseudowspólnota. Jesteśmy tu, bo inni są. A przecież interesuje nas co słychać u naszych znajomych, których od dziesięciu lat nie widzieliśmy.

Ogarniasz swoich znajomych?

Ilu masz znajomych? 200? 300? 500? Wspominany już Gergen opisuje proces nasycenia, w którym „rozwijamy wciąż rosnącą liczbę związków – w pracy czy w zabawie, rzeczywistych czy wyimaginowanych“.

Życie sprzyja nawiązywaniu nowych znajomości, a Facebook pogłębia to jeszcze bardziej. Kojarzysz sytuację, kiedy któryś z twoich znajomych klinkął „lubię to“, a niedługo po tym, na tablicy pojawiały się wpisy jeden po drugim, aż do np. „16 znajomych lubi to“?

Facebook wyostrzył zjawisko, w którym „ja staje się w coraz większym stopniu zaludnione postaciami innych“. Bruce Wilshire zjawisko, kiedy zaczynami siebie wzajemnie imitować nazwał mimetycznym wchłonięciem. Walt Whitman pisał z kolei, że „zawieramy w sobie tłumy“.

Podglądając się codziennie, przeglądając swoie profile, przewiajając tablicę w górę i w dół… i tak w kółko, naturalnym jest, że przenikamy się i naśladujemy wzajemnie. Z drugiej strony inspirujemy się i poszerzamy wzajemnie swoje horyzonty.

Lubimy podobnych do siebie

Często jednak lubimy po prostu to samo. Już na długo przed Facebookiem jasne było, że lubimy osoby atrakcyjne, a jeszcze bardziej osoby atrakcyjne i podobne do nas. Zjawisko, kiedy mamy tendencję do interakcji z osobami podobnymi nazywamy homofilią. Łatwo przewidzieć czyjeś poglądy, zainteresowania czy nawet orientację seksualną.

Z drugiej strony setki znajomych na Facebooku zaprzeczają liczbie Robina Dunbara – 150. Psycholog ustalił, że właśnie tyle osób w danym momencie życia jesteśmy w stanie ogarnąć. Cóż, wystarczy przytoczyć badania Skype’a, które pokazały, że tak naprawdę rozmawiamy z 2-3 osobami regularnie.

Gergen takie relacje, gdy mamy setki znajomych, nazywa „związkami ułamkowymi“. To znajomości budowane wokoł ograniczonych aspektów czyjegoś istnienia. „Dlaczego masz nie wziąć jednej ósmej mnie?“ – pyta Gergen.

Cierpimy na syndrom „poznawczego skąpca“. Poznanie kogoś jest tak czasochłone, że wolimy drogę na skróty. Relacje, kiedy mamy znajomych od imprezowania, od squasha czy od wakacyjnych wyjazdów skupiają się wokół nas. To inni dopełniają nasze sto procent. Ale o tym pomówimy w teatrze…

Przystanek drugi: Teatr

Internet sprzyja budowaniu własnego wizerunku. Jest jak scena w teatrze, gdzie każdy z nas może odgrywać własną rolę i stwarzać siebie na nowo. Kreować swoją tożsamość, czy też podwyższać swój status społeczny. Mieszkańcy Facebooka wiedzą, że to doskonałe narzędzie do marketingu osobowości.

Zaabsorbowanie sobą

Napisać czy nie napisać? Ile razy zastanawiamy się czy wrzucić coś na swoją Facebookową tablicę? A później z wypiekami na twarzy śledzimy licznik „lajków“ i rozkładamy komentarze na czynniki pierwsze. I co, myślisz, że wszystkich to co masz do powiedzenia interesuje? Jeśli tak, to się mylisz.

Patricia Wallace w „Psychologii internetu“ mówi o skoncentrowaniu się na własnym „ja“. Mamy przeświadczenie, że inni również interesują się naszym życiem w takim stopniu, jak my sami. Wallace przywołuje prace Davida Elkinda, który podczas swoich badań stwierdził, że „młodzi ludzie wydają się zbyt zapatrzeni w siebie i mylnie sądzą, że inni podzielają to zainteresowanie“. Elking nazywa to zaabsorbowanie wyimaginowaną publicznością.

Cóż, tak samo jak zawsze wydaje nam się, że na pewno mamy rację, tak przeceniamy również wrażenie, które robimy na otoczeniu. Ale z drugiej strony, gdyby nie ten nasz narcyzm, to Facebookowe tablice byłyby zupełnie puste.

Co ludzie robią na Facebooku?

Nasz narcyzm potwierdzają również badania Piskorskiego, który sprawdził co ludzie robią na Facebooku i jakie czynności nas pochłaniają najbardziej. I tak:

  • 35% ogląda profile i zdjęcia nieznajomych
  • 35% ogląda profile i zdjęcia znajomych
  • 9% przegląda swój profil
  • 8% dodaje treść w profilach
  • 8% dodaje lub usuwa znajomych

Obsada Facebookowego teatru wygląda zatem dość mizernie. Każdy z użytkowników jest aktorem odgrywającym własną rolę. To trochę jak teatr jednego aktora. Teatr ludzi skupionych na sobie. Laboratorium tożsamości powiedziałaby Sherry Turkle.

Idealne „ja“

Pracowita, szczęśliwa, zawsze uśmiechnięta, pełna różnych pasji. Chodzi na świetne imprezy, ma mnóstwo znajomych i ciągle podróżuje. To twoja znajoma z Facebooka? Moja też. Każdy ma taką i każdy z nas chce być tak odbierany.

Teoria kierowania wrażeniem E. Goffmana mówi, że każdy posługuje się odpowiednią taktyką, by ukazać się w takim swietle, ktore jego zdaniem jest najlepsze w określonej sytuacji.

Facebook to idealne miejsce do tego, by budować swoje „ja powinnościowe“, „ja idealne“. Do tego, by w w oczach innych i swoich także, uchodzić za – co tu dużo mówić – szczęśliwego człowieka sukcesu.

To ilu masz znajomych?

Ustaliliśmy już, że na Facebooku ważniejsze od „bycia“ jest „wydawanie się“. Podobnie jak ważniejsza bywa liczba znajomych od faktycznej wartości tych relacji.

Już samo pojawienie się na Facebooku jest wystawieniem się na ocenę innych. To bowiem ilu mamy znajomych, również wiele mówi o naszym profilu.

Tutaj można wymienić dwie grupy. Pierwsza idzie na ilość – im więcej znajomych, tym jestem fajniejszy, a druga to zamknięte enklawy. Na wzór ekskluzywnych klubów towarzyskich. Towarzystwa wzajemnej adoracji.

Seth Godin uważa, że „zapisanie na listę znajomych na Facebooku dziesięciu, dwudziestu lub stu osób może być dobrym sposobem na podbudowanie własnego ego“. Ciekawe, którą drogę idziesz – ilość czy jakość? Teraz na czasie jest chyba usuwanie już wcześniej dodanych znajomych, prawda?

Przystanek trzeci: Agora

„Tak dla pochowania Kaczyńskich w piramidzie Cheopsa“, „Palikot jest obciachowy“ a może „Gdzie jest krzyż“? Tak wygląda nasza polska e-demokracja na Facebooku. Czy serwisy społecznościowe są szansą na pobudzenie do życia społeczeństwa obywatelskiego w wymiarze 2.0?

Daleko nam do sytuacji ze Stanów, kiedy to młody Chris Hughes zostaje dyrektorem ds. internetu w sztabie Baracka Obamy. Działania na Twitterze i Facebooku pozwoliły mu zebrać 28 milionów dolarów. Wszystko dzięki współpracy. Czy w Polsce jest to w ogóle możliwe?

Gdzie jest krzyż?

Pierwszą głośną akcją, którą udało się zorganizować na Facebooku i przenieść na ulicę było zebranie się pod krzyżem na Krakowskim Przedmieściu. Ale… co z tego? Zupełnie nic. Odbyła się publiczna szopka, uliczny kabaret, a krzyż wciąż stał. I teraz zresztą – już w wersji mobilnej – regularnie wraca pod Pałac.

Grupa pod krzyżem to na pewno nie był smart mob, czyli inteligentny tłum opisywany przez Rheingolda. Daleko też do grupy, która w 2001 roku poprzez SMS-y doprowadziła na Filipinach do obalenia Josepha Estrady. To nie była nawet grupa, która włączyła się do akcji „Zabierz babci dowód“.

Zdaniem sceptyków, internet to kakofonia rożnych głosów i brak tu rzeczywistego dialogu. Odwiedziny agory na Facebooku zdają się to potwierdzać.

Gwoździem do trumny jest nieumiejętne prowadzenie profilów przez polityków, kompletny brak interaktywności z użytkownikami (czyli jednocześnie z wyborcami), a jedynie okazjonalne zrywy przed zbliżającymi się wyborami.

Agora? Allegro!

Skupienie się na sobie i wychodzenie na własną scenę przynosi szczęście. Podobnie jak zakupy, które zdominowały życie współczesnego konsumenta i stały się oznaką normalności. Kiedy wpadło się w klatkę konsumpcjonizmu i wyznaje religię zakupów, to takie zachowanie nie sprzyja wykształceniu się społeczeństwa obywatelskiego.

Zajęci sobą , zatopieni we własnym narcyzmie nie mamy ochoty wychodzić na agorę. Agora to miejsce, gdzie aby skutecznie działać trzeba coś wspólnie zrobić. Podjąć konkretne czynności. Nie wystarczy kliknąć „lubię to“.

Dla użytkownika Facebooka większą wartość ma dziś Allegro, a nie agora. To nie społeczna postawa określa i wyznacza pozycję, ale zakupy. Zdjęcia pod palmami, zdjęcia sushi i nowe gadżety. Rewia mody i biuro turystyczne. Tak, to wiedzie prym.

Utopijne czy destrukcyjne?

To już koniec wycieczki. Przyjemnie było patrzeć na mieszkańców Facebooka w termach. Wszystkie najnowsze badania również potwierdzają, że komunikacja przez internet pobudza nasze życie towarzyskie i daje szczęście.

Całkiem nieźle jest też w teatrze. Otwieranie się na innych, tudzież lansowanie i przełamanie wszechobecnej w internecie anonimowości to dobry krok w kierunku rozwoju agory. Dziś sobie tutaj nie radzimy, ale kto powiedział, że z paszportem Facebooka nie można odwiedzać innych państw. No chyba, że będą chcieli wizę…

Do posłuchania: Facebookowi poddani Marka Zuckerberga

Grupa na Facebooku: „Po co Ci Facebook?”

Konstruktor przystanków graficznych: Tomasz Domański

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *